czwartek, 18 czerwca 2015

Szmaragd i drabina

Witajcie, kochani Znajomi i Wy, którzy zaglądacie tu po raz pierwszy!

Wiele wody w rzecze upłynęło od czasu mojego ostatniego posta, ale była to woda burzliwa, intrugująca i obfitująca w zaskakujące momenty. Woda krzepiąca i inspirująca, dzięki której wiele wątków mojego życia zostało odkrytych lub odświeżonych. I znów wiem o sobie więcej, i znów się dziwię, jakie to życie jest poplątane...

Tyle filozoficznych rozważań, zanudzać Was nie będę przeszłością. Kto bywa na profilu FB, te wie, jakie rzeczy Dom w kratkę wyprawia w ostatnim czasie i skąd niedoczas się bierze ;)

W klimatach domowych osiadłam na laurach. Nic się nie dzieje, dekoracje niewzruszone stoją od kilku miesięcy, jedynie dwie półki czekają na zmontowanie. Ale kto wie, kiedy ów montaż nastąpi...

Tymczasem uwaga wszystkich domowników przeniosła się w ostępy zielone, zwane działką rekreacyjną, którą nabyliśmy  zaledwie pół roku temu. Jest to piersza wiosna na działkowym areale wielkości małej, ale zacnej. Z ochotą więc sadzimy, kosimy, sprzątamy i odnawiamy co się da, żeby całość była zrobiona "po naszemu" (czytaj "po mojemu" raczej).

Tym sposobem w szopce, co pod lipą stoi, odkryta została metalowa drabina. Zniszczona do cna, skrzypiąca w zawiasach i w ogóle gibiąca się na boki. Mąż podjął wyzwanie i wlazł na górę, by ściąć czubki żywopłotu i żywo grzmotnął na ziemię, na szczęście bez uszczerbku na zdrowiu. Tym samym drabina podpisała wyrok śmierci na siebie, ale wtedy ja - sprytny działkowiec - odkryłam dla niej nowe życie. Życie kwietnika.

Trzy farby zmieszane ze sobą dały piękny szmaragdowy odcień, którego już nigdy nie zamieniłabym na miętę. A chciałam z początku.



Malowanie trwało wieki, czyli pół godziny. Efekt końcowy zachwycił nawet część męską rodziny. 



I tylko kwiatów brak. Ale drabina też zacna. Szmaragdowa w końcu :)

Swoją droga, znaleźć gdzieś taką drabinę, wcale nie jest łatwo.