Coś mi w tych krzesłach ciągle nie pasowało.
W sumie jakościowo nie można się do niczego przyczepić. Ale od lipca, czyli od czasu, kiedy część mieszkania zmieniła się drastycznie, krzesła zaczęły odstawać od reszty. Może chodziło o dość nowoczesny kształt, może o kolor, który niby naturalny, ale jednak inny, cieplejszy od pozostałych odcieni drewna... Widać go doskonale na stole, który też czeka na zmiany.
I tak się łamię: malować na biało czy nie..? Póki co znalazło się inne rozwiązanie.
Uszyłam na krzesła koszulki.
Bo pokrowcem trudno ten dziwny krój nazwać.
Każda koszulka jest inna, ale wszystkie łączy mix deseni: gładki beż, beż w kropki, wąskie paski. Wspólnym mianownikiem jest też bawełniana koronka.
Dzieło rąk własnych i według własnego projektu :) Bardzo przyjemne uczucie. A i klimat w pokoju zrobił się przyjemniejszy. Krzesła już mnie nie straszą, choć pewnie nie jest to moje ostatnie słowo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz