Marynistycznych klimatów ciąg dalszy.
Tym razem trafiło na ptaki. Na mewy, bo mewy marynistyczne są bardzo. Trochę dłuższy i bardziej prosty ogon. Skrzydła roztrzepane w locie. I kolory z molo na Riwierze. Najlepiej prezentują się w grupie nad brzegiem morza. Ale jak morza brakuje, chętnie obsiadają lampy, karnisze lub półki.
No to fruuuu...
Jestem wielkim fanem ptaszarni. To jeden z tych drobnych akcentów, które tak wiele potrafią wnieść do każdego wnętrza. I co ważne - akcent mobilny. Ptaki, które w ubiegłym roku latały pod lampą, w tym wylądują w korytarzu. Doszyję kilka innych zawieszek i new design gotowy. A te marynistyczne to mój tegoroczny wiosenny hit.
Taki niby ptaszek. Małe co nie co. Chętny do latania, a wcale nie taki szybki do szycia. Jeden to mało, trzy - jakoś biednie... Pięć no już jakoś wygląda. Na wszelki wypadek powstało blisko trzydzieści. Kilka już rozgościło się w kuchni, inne polecą dalej. Dla mnie te mewy pozostaną małym symbolem dużej zmiany szyciowej. To jeden z ostatnich projektów, który zrobiłam na starym Singerze. Na samym końcu naszej współpracy szyciowej znalazły się koła ratunkowe, zwane wieńcami morskimi.
Od kilku dni w domu goszczę moje marzenie maszynowe spod znaku Janome. To naprawdę wielka zmiana - wie o tym każdy, kto przesiadał się ze sterowania manualnego na cyfrowe. Jest moc!