środa, 26 lutego 2014

Morskie pożegnanie Singera

Marynistycznych klimatów ciąg dalszy. 

Tym razem trafiło na ptaki. Na mewy, bo mewy marynistyczne są bardzo. Trochę dłuższy i bardziej prosty ogon. Skrzydła roztrzepane w locie. I kolory z molo na Riwierze. Najlepiej prezentują się w grupie nad brzegiem morza. Ale jak morza brakuje, chętnie obsiadają lampy, karnisze lub półki. 

No to fruuuu...


Jestem wielkim fanem ptaszarni. To jeden z tych drobnych akcentów, które tak wiele potrafią wnieść do każdego wnętrza. I co ważne - akcent mobilny. Ptaki, które w ubiegłym roku latały pod lampą, w tym wylądują w korytarzu. Doszyję kilka innych zawieszek i new design gotowy. A te marynistyczne to mój tegoroczny wiosenny hit.


Taki niby ptaszek. Małe co nie co. Chętny do latania, a wcale nie taki szybki do szycia. Jeden to mało, trzy - jakoś biednie... Pięć no już jakoś wygląda. Na wszelki wypadek powstało blisko trzydzieści. Kilka już rozgościło się w kuchni, inne polecą dalej. Dla mnie te mewy pozostaną małym symbolem dużej zmiany szyciowej. To jeden z ostatnich projektów, który zrobiłam na starym Singerze. Na samym końcu naszej współpracy szyciowej znalazły się koła ratunkowe, zwane wieńcami morskimi. 



Od kilku dni w domu goszczę moje marzenie maszynowe spod znaku Janome. To naprawdę wielka zmiana - wie o tym każdy, kto przesiadał się  ze sterowania manualnego na cyfrowe. Jest moc!


niedziela, 23 lutego 2014

Imieninowy pled marzenie

Dziś wiele nie będę skrobać. Bo słów nie trzeba, jeno patrzać trza. I podziwiać.

Imieniny wyprawiłam. Wśród licznych życzeń - za które bardzo dziękuję - otrzymałam prezent - marzenie:

pled szydełkowy zrobiony dla mnie przez moją kochaną Mamę!

Nie raz podziwiałam takie cuda na blogach dziewczyn szydełkujących. Mi szydełko nie idzie, więc tylko patrzyłam i wzdychałam. Aż mama myśl podchwyciła i za dzierganie się wzięła.

Wiele razy widziałam, jak składa te wszystkie kwadraty. Ręce cierpły, plecy bolały... Pytała mnie o kolory, a potem o wzory. Pokazywała i konsultowała wszystko, powstarzając ciągle "no nie wiem, czy to będzie ładne...". Ostatnie dni spędziła ręcznie łącząc wszystkie elementy w całość. A dziś go dostałam.

I siedzę na nim, i pod nim, i macam, i oglądam, i podziwiam, i znów macam, i głaszczę, i dzieci przeganiam, bo mogą pobrudzić...

Dziękuję kochana Mamusiuuu!!!






Jaaa cię, jaki pled mam, haha:)))
(Maciek nie chciał się przesunąć...)
(Gaga już zapowiedziała, że dziś śpi pod pledem...)

wtorek, 18 lutego 2014

Mała metamorfoza małej komódki

Trwa organizowanie kącika szyciowego.

I nic to, że nie ma na czym szyć...

Mój Singer kaputt. Niestety. Zanosiło się na to od pewnego czasu, juz szkoda słów, jak i co się sypało. Pan w serwisie wyraził się w sposób następujący:

"Wie pani, na uszycie obrusika raz w miesiącu, to to jest bardzo dobra maszyna. Ale jak pani szyje codziennie, to daleko na takim sprzęcie pani nie ujedzie."

No i faktycznie nie ujechałam. Rok czasu minął i kaputt. Nowe wyzwania plus częstotliwość pracy być może są zbyt wielkim obciążeniem dla marketowego Singera. Nie wiem. Może go uratują, może nie... Ale wiem, że przed kupnem droższego sprzętu nie ucieknę. Prawdę mówiąc, nie spodziewałam  się, że szycie wciągnie mnie niczym czarna dziura. Plan wstępny rzeczywiście zakładał szycie obrusika raz w miesiącu. Potem w szyciu wyszło, że jest fajnie... 

A że wolnych chwil z braku maszyny trochę przybyło, kontynuuję organizację kącika.

Rodzice pojechali do poznańskiej Ikea. Wrócili z moim zamówieniem - trochę nowych tkanin (uwielbiam ikeowe, grube bawełny) i przede wszystkim długo oczekiwany organizer na szyciowe rzeczy. Potrzebowałam czegoś, co mogę wstawić w półkę, a co wypełni przestrzeń nie tylko w poziomie, ale i w pionie. I ta mini komódka wydała mi się idealna. A i wymiary pasowały do półki.


Pewnie jeszcze rok temu komodę zostawiłabym w spokoju, ale teraz - po wejściu w tajemny świat handmade - oczywiście musiałam ją przerobić tak, żeby lepiej wpasowała się w klimat pokoju. Do owej przeróbki potrzebne były trzy rzeczy (farba, gąbka do naczyć, naklejane literki) i wolny kwadrans.


Wymyśliłam sobie, że szufladki mają być ponumerowane. Już wcześniej kupiłam cyferki-naklejki, które przydały się do mojego pomysłu. Przykleiłam je we właściwym miejscu i przetarłam gąbką front szuflad.



Cyferki zamalowałam, a po wyschnięciu farby odkleiłam. I, prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że efekt wyjdzie tak dokładny.



Cyferki-naklejki to bardzo wygodne rozwiązanie. Widziałam kilkakrotnie tego typu DIY, gdzie literki, czy numery trzeba było wydrukowac i wyciąć. Tu - jeśli nie zależy nam na jakiejś konkretnej czcionce czy napisie - jest to faktycznie bardzo szybki sposób.




I jeszcze zawartość...


Żeby jeszcze było na czym szyć...

czwartek, 13 lutego 2014

Riwiera styl - początek szyciowy

Bardzo lubię styl marynistyczny, bo zawsze i wszędzie kojarzy mi się z wakacjami. Ma w sobie coś z eleganckich spacerów na molo, odrobinę admiralskiej dyscypliny i niewymuszony luz plażowy w. Można pokochać go za detale, które z ochotą przejmuję inne style -liny, kotwice, deski, statki, mewy, fale itd. itp. I jeszcze kolory - bo te w największym stopniu określają marynistyczne klimaty: biały i niebieski ze sporą dawką czerwieni i odrobiną złota - coś pięknego! Moje kolory...

Ale bez przesady. 

Choć w marynistycznej tawernie mogłabym jadać codziennie, to już całe mieszkanie ustrojone w morskie klimaty to dla mnie o jeden krok za daleko. Na szczęście ten styl wspaniale sprawdza się w przeróżnych dekoracjach i właśnie one przewodzą mojemu szyciu od wczoraj. Bo przecież do wakacji blisko (tak sobie wmawiam). Jestem pod urokiem tkanin w pasy i grochy. Łączę, dzielę, znów łączę i cokolwiek zrobię, wszystko pasuje! (tak przynajmniej na moje oko...)

Wieniec, tudzież koło ratunkowe, to jedna z pierwszych marynistycznych dekoracji. Uszycie zajęło sporo czasu, ale chyba warto było:) Ja, jak to ja, jeżdżę z nim po domu i szukam dogodnego miejsca. Pewnie padnie na któreś drzwi albo... o, właśnie przyszedł mi do głowy kredens. Ahoj!!



wtorek, 11 lutego 2014

Wiertarka poszła w ruch, czyli rzecz o dziurach.

Uzbierało się dziur do wiercenia. Oj, uzbierało.
Nikomu się wiercić nie chciało. Oj, nie chciało.
I wiele rzeczy się wokół walało. Oj, walało.
A mnie to bolało. Oj, jak bolało...

Tym większe więc szczęście nastało,
Gdy na chęci się wszystkim zebrało.
I potu się wiele wylało, 
bo wiele dziur wszelkich powstało.

Powstała spora dziura na mosiężny zegar po dziadku. Ciężki jak diabli. Ale lubię go bardzo, bo i pamiątkowy, i piękny. Ma w sobie grację, siłę i urok, którego na próżno szukać w nowoczesnych mechanizmach.


Niedaleko zegara powstała dziura na wieniec. Biedak stał do tej pory na komodzie, spadając od czasu czasu. Szczęśliwie nie zabił siebie ani żadnego przechodnia. Teraz troszkę golutki, już bez świątecznych zawieszek. Służy jako gniazdo, ale wkrótce zaprezentuje się w wiosennej szacie, którą już obmyślam.


Trzecia dziura, a w zasadzie cztery kolejne przeznaczone zostały na maleńką półeczkę, której zadaniem jest wypełnić pustawy róg pokoju. Półka jest do niczego, czyli do wszystkiego. Jest to typowa kurzołapka, która jednak z powodzeniem będzie służyć do wystawiania okazyjnych dekoracji. Czyli w zasadzie jest bardzo potrzebna. Teraz pojawiły się na niej dość przypadkowe rzeczy, zebrane z okolicznych kredensów i parapetów. Jeszcze zimowo, a jakże. 


Dziury na plakat Black Sabbath nie będę pokazywać, choć sprawiła najwięcej kłopotów. Teraz bowiem pragnę zaprezentować dziury absolutnie najważniejsze! Czekałam na nie cały tydzień, czyli od momentu, gdy moja maszyna stanęła w kąciku krawieckim. Teraz - za sprawą dziur - towarzyszą jej dwa drewniane wieszaki, które kiedyś służyły nam w korytarzu. Wieszam na nich wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy do szycia i jestem przeszczęśliwa!


Moje szczęście rozumieją wszyscy, którzy na co dzień borykają się z wystawianiem i chowaniem maszyny. Jest to ciemna strona szycia, która zawsze mnie frustrowała. Ale nie tylko szyjących ten problem się tyczy. Myślę o wszystkich, którzy tworzą bez własnego kąta, zmuszeni co chwila ukrywać swoje skarby, bo na przykład robią bałagan. Tragedia...

Ja w moim kąciku umieściłam tylko to, co jest niezbędne do pracy z maszyną. Krojenie to już zupełnie inny rewir w domu. 




Jest i moja rolka na lamówki :)


Kącik jeszcze nie jest skończony. Muszę "dowiesić" tablicę korkową. To będzie moja mapa inspiracji i dostarczyciel informacji. Ale o tym w najbliższym czasie, a ja już teraz cieszę się z mojego kąta i wszystkich dziur, które udało się wywiercić. Do pracy!

wtorek, 4 lutego 2014

Pożyczyłam od brata lustrzankę...

Pierwsza była fotografia, potem był film. 
U mnie odwrotnie. 

Kamera pasuje do mojej dłoni idealnie, przedłużając czas i przestrzeń. Obraz ruchomy - ten lubię najbardziej. Aparat pasuje mi trochę mniej, ale jego siłę doceniam bardzo. W końcu przedłuża ułamek sekundy w nieskończoność. Idę za ciosem i chcę zakolegować się z aparatem, zmniejszyć nieco dystans między nami. I mam na myśli aparat, a nie gupiostrzelne urządzenie, którym robię zdjęcia na co dzień, niczym górnik robi węgiel w kopalni: i tak nic nie widać, i tak są szumy, i tak jest brudno. I na co mi kadrowanie, budowanie kompozycji i praca między planami..?

Ale z aparatem mojego brata to już zupełnie inna sprawa. Dzięki, bracie, żeś mi swój sprzęt użyczył! :)

W roli głównej moje kochane tasiemki:













Po tej tasiemkowej sesji zachciało mi się mieć taki aparat...

sobota, 1 lutego 2014

Rolka na lamówki - szybkie DIY dla szyjących

Zrobiłam duże szyciowe zakupy. 

Wśród nich nowe sterty materiałowe, które od razu wprowadziły wiosenny nastrój do mieszkania.  A ja radości mam mnóstwo, bo nowa sterta cieszy jak mało co i wie o tym każdy, kto przyjaźni się z maszyną do szycia. 


Wraz z tkaninami zamówiłam też spory zapas lamówek, które kocham miłością nieodwzajemnioną, bo można z nich cuda wyczarować i  nie chodzi tu tylko o obszywanie podkładek śniadaniowych. Dotychczas moje lamówki miały tylko jedną wadę: kłębiły się w szufladzie i wzajemnie plątały. Już dawno miałam zrobić z tym porządek, ale na chęciach się kończyło. Wszystko zmieniło się w dniu, kiedy otrzymałam powyższą stertę, a wraz z nią lamówki zawinięte przez sprzedawcę na kawałek tekturki. I wszystko byłoby w porządku, gdyby chodziło o jeden, dwa rodzaje. No trzy, powiedzmy. Ale był ich prawie tuzin. 



Nie, ja się nie skarżę. 

Przeciwnie, ja bardzo lubię tego sprzedawcę. Nie zmienia to faktu, że patrzyłam na kłębek lamówek i po prostu musiałam je rozplątać i dostać się do tych na samym spodzie, co ich nawet nie było widać. I tym sposobem wrócił temat uporządkowania sprawy, wrócił też pomysł, który ten temat miał załatwić. Do realizacji pomysłu potrzebowałam rolki, rury albo czegoś w tym rodzaju. I akurat skończyły się ręczniki papierowe! Rolkę więc miałam, wystarczyło tylko nawinąć, co trzeba.


Rolka wygląda tak bajecznie, że aż mi się nie chce szyć z tych lamówek... Teraz przydaje się kuchenny stojak do ręczników papierowych, ale już wkrótce lamówki powieszę w moim kąciku szyciowym, który teraz z ochotą planuję i przygotowuję.

Mój przepis na lamówkową rolkę:

(zdjęcia nocne, aparat za 300zł - czytaj: balans bieli umarł... ostrość też...)

1. Zanim zaczęłam nawijać, okleiłam rolkę taśmą dekoracyjną - ot, żeby bardziej oczy cieszyła.


2. Potem przyklejałam z pomocą tej samej taśmy początek lamówki do rolki i dalej nawijałam w miarę równo niczym profesjonalna nawijarka elektryczna.



3. Ponownie okleiłam kawałek taśmą, żeby luki między lamówkami też były estetyczne i dalej nawijałam. Proces ów - niezwykle skomplikowany - powtarzałam, aż się rolka skończyła.


Efekt końcowy przerósł moje oczekiwania. 
Wisienką na torcie okazały się kolorowe szpilki, którymi przyszpiliłam końcówki lamówek.



I już sobie wyobrażam moją rolkę na ścianie, dokładnie na wprost  mnie i mojej maszyny...

 Ach,  będzie pięknie...