czwartek, 28 listopada 2013

Aktualności - różności

Na początku...

składam wielkie podziękowania za ciepłe słowa i życzenia zdrowia po naszych szpitalnych przeżyciach! 

Bardzo się przydadzą, bo choroba jeszcze nie odpuszcza.


Tymczasem muszę wspomnieć o jednej przemiłej rzeczy, która spotkała mnie w tych trudnych dniach. Szpitalny pokój dzieliliśmy z dwuletnią Michalinką, cudną dziewczynką, która wspaniale zaprzyjaźniła się z Maćkiem. Ja za to poznałam Magdę, mamę Misi, która okazała się być równie zakręcona na punkcie handmade co ja:))) Tyle, że ja głównie szyję, a Magda specjalizuje się w scrapbookingu, dziedzinie, którą podziwiam, a do której w ogóle się nie zabieram z braku talentu oczywiście. I tak po prostu -wśród strzykawek i inhalatorów - Magda podarowała mi świąteczną karteczkę:



Gest bardzo miły i nie pozostanie bez odpowiedzi :) Karteczka misternej roboty. I ten dzwoneczek:) A na blogu Magdy znalazłam inne jej prace: 


I tak zupełnie przez przypadek, pośród szpitalnych korytarzy, poznałam pierwszą blogerkę w realu:) Kto by się tego spodziewał..?

A teraz...

 jest mi bardzo miło zamieścić grafikę:



To wyróżnienie dla młodych bloggerów zawdzięczam Karmelowej z karmelowej krainy, której świetny blog znajdziecie tu:


Wyróżnienie wyróżnia i zaskakuje. Bo ja zaledwie dwa miesiące skrobię sobie w Domu w kratkę.
Dziękuję!!! I zgodnie z zasadami zabawy od razu przystępuję do odpowiedzi na pytania zadane przez karmelową:

1.Kawa czy herbata? :))
kaaaawaaa!!
2.Z sentymentem wspominam...
dzieciństwo
3.Mam słabość do...
czekolady
4.Jeśli bym mogła to chciałabym zmienić...
zniosłabym wszelki pieniądz na rzecz barteru:)
5.Jestem szczęśliwa gdy...
czuję harmonię, czyli, gdy wszystko gra
6.Uwielbiam...
moją rodzinę i mój dom (i Władcę Pierścieni)
7.Nie znoszę...
buractwa, snobizmu i nieustannego narzekania
8.Moja przygoda bloggowa zaczęła się od...
odpowiedzi na pytanie: czy znajdę na to czas?
9.Moje ulubione handmadowe zajęcie to...
szycie 
10.Wolne chwile najchętniej spędzam...
robiąc to, co lubię, a jest tego wiele
11.Jestem...
na właściwym miejscu:)

O moich nominacjach przy innej okazji. Bo to nie jest takie proste. Jest tyle fantastycznych blogów...

Ale żeby nie było, że tylko siedzę i piszę...
Dowód wznowienia działalności poniżej.
Litery skrojone na miarę.
Wylądują pod choinką.
Czyją?
Nie powiem!


Kroiłam przed 22 i przy okazji nadarzyła się okazja (a okazji się nie omija, gdy się nadarza) uwiecznienia...



Nie, nie... Nie o gile tu chodzi. O gilach to ja jeszcze wiele napiszę przed świętami. A dziś gile to zaledwie tło dla cienia, który każdego dnia wypełnia dwumetrową przestrzeń na ścianie (ramy mają rozmiar 50x50). Jak zawiesiliśmy lampy, to aż lekka trwoga nas naszła. Że to takie wielkie!



Podobne efekty mamy na każdej ścianie. Lampy są dwie i nawzajem się cieniują.

Jak nadarzy się okazja przy okazji, to bez okazji też inne cienie uwiecznię.

wtorek, 26 listopada 2013

Tydzień


Dobrze, że ten tydzień minął. 
Bo tak u nas się zrobiło,
że szpitalem wystraszyło
zapalenie płuc.

Maciek leżał na zastrzykach,
w łóżku, na antybiotykach,
inhalacjach i sterydach,
 a ja razem z nim.

Był to czas bez komputera,
bez fejsbuka i bloggera.
I szpitalna atmosfera
ogarnęła nas.

Było strasznie, było smutno,
a Maćkowi baaardzo nudno,
łzy powstrzymać nawet trudno.
Taki był to czas.



W końcu kaszel przegrał walkę,
oddał nam zwycięstwa pałkę
i szpitalną skończył bajkę.
Zdrowie wrócił nam.

I jesteśmy znowu w domu!
Powiem Wam więc po kryjomu:
radość większa jest od gromu.
Szczęście wielkie jest!

Wracam ja do Domu w kratkę
szybko uszyć jakąś łatkę
i na blogowanie chrapkę
wielką dziś już mam.

Ach, Blogerki, me Dziewczyny,
idę do Was w odwiedziny
zaległości nadrobimy
Kawa parzy się:)

Dobrze, że ten tydzień minął...

niedziela, 17 listopada 2013

Nowa szata skrzyni

Pranie, pranie, wszędzie pranie...

Bo pięć osób do oprania to nie trzy. W dodatku większość wciąż rośnie, rośnie więc garderoba.

Nasz lniany brudnik już nie wyrabiał. Co go opróżniłam, zaraz znów był pełny. Białe, kolorowe, delikatne, dżinsy, bawełna, a gdzie pościel, a gdzie koce, obrusy i cała reszta, którą te trzeba od czasu do czasu jednak wyprać... I na nic próby utrzymania ubrań w czystości dłużej niż kilka godzin. Zawsze znajdzie się jakaś czekolada, jakiś chrupek, sok, herbatka, klopsik, sosik itd. itp., który ląduje na wszystkim dookoła. I ta chęć niesienia pomocy: "Mamo, ja to wytrę!" i już ręka jedzie dalej zgodnie ze starym powiedzeniem "i choć jemu nikt nie kazał, wziął chusteczkę i rozmazał". Ale - żeby nie było - nie ilość prania była trudna do udźwignięcia, ale te sterty rosnące na brudniku, obok, pod, nieopodal i w pobliżu. 

Nie było wyjścia. Trzeba kombinować. 

Większe kosze na pranie oczywiście są. Ale zazwyczaj szerokie i nie mam gdzie ich wstawić. Chyba że...
A może skrzynia... Niech będzie dość wysoka, szeroka, ale niezbyt głęboka... Może wówczas zmieściłaby się w maleńkim korytarzu przy drzwiach wejściowych..? Tylko gdzie ja taką znajdę? I ile mnie to będzie kosztować?! 
I wtedy myśl pomknęła w stronę starej skrzyni, którą niegdyś zamówili dla mnie rodzice na pościel. Stała przy mojej panieńskiej kanapce i do dziś uważam, że była to najwygodniejsza forma ścielenia łóżka. Podczas najbliższej kawy z mamą omówiłyśmy temat i okazało się, że skrzynia jest! Stoi na strychu, w zasadzie niepotrzebna, więc mogę brać.

To biorę!


Ach, prawdziwa płyta wiórowa z białą, lśniącą okleiną - to było coś w latach 90-tych. Widać ząb czasu, coś tam odprysło, boki całe w ciemnych plamach. Konieczna odnowa.


Szybko wymieniona została pokrywa skrzyni na drewnianą - poprzednia miała już zepsuty mechanizm. Stolarz dorobił też kilka dziur w dnie dla lepszego przepływu powietrza, co by się wszystko, ehę, nie kisiło.




Jest pokrywa, a co z resztą?

To nie drewno, nie ma co szlifować. Można malować, ale płyta nie jest matowa i farba może się ślizgać. I sumie naturalnie przyszedł pomysł z obiciem skrzyni tkaniną. W głowie przerabiałam różne warianty kolorystyczne i desenie. Ostatecznie zdecydowałam się na materiał z IKEA, który kupiłam do zupełnie innego celu. Ale właśnie do tego kącika wydał mi się idealny - obok wisi czarno-biały "ikeowy" picasso. Poza tym na ścianie zamontowane są duże kafle, więc klimat panuje surowy.

Dalej poszło szybko.


Gąbką trzykrotnie nałożyłam biały lakier na pokrywę. Ładnie pojaśniała (co dobrze wyglądało przy brązowych kaflach na ścianie), a jednocześnie zachowałam naturalne słoje i sęki. Potem wzięłam się odmierzanie tkaniny. Okazało się, że jej szerokość niemal idealnie pasuje na owinięcie skrzyni bez nawet jednego cięcia. Obszyłam jedynie strzępiące się boki. Na końcu zdecydowałam, że nie przybiję materiału bezpośrednio do płyty wiórowej. (A jak się pobrudzi, to co zrobię?) I wtedy wpadł mi do głowy rzep. 



Rzep przyszyłam na obu końcach tkaniny, z kolei dwa długie pasy przytwierdziłam za pomocą zszywacza do skrzyni. Potem pozostało już tylko dobrze naciągnąć materiał i przyczepić rzep do rzepa.

Gotowe!!


Gotowe:)


Rozwiązanie z rzepem ma swoje wielkie zalety. Po pierwsze, materiał mogę w każdej chwili wyprać. A po drugie, w każdej chwili mogę wymienić go na inny!

Problem prania zniknął, pojawiła się za to skrzynia, która fajnie wypełniła kąt wejściowy. Myślę, że nad nią coś zawiśnie. Póki co postawiłam konie, które od czasu remontu nie mogły znaleźć sobie miejsca.



Zrobione. Teraz sterty prania mogą mi skoczyć:)

Skrzynia + tkanina + rzepy = zrób to sam dla siebie i swojego mebla! 
Czyli niech będzie, że to moje pierwsze DIY.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Abecadło z pieca spadło

Abecadło z pieca spadło,
O ziemię się hukło,
Rozsypało się po kątach,
Strasznie się potłukło...
                                              Julian Tuwim

I to się właśnie u nas wydarzyło.
Choć pieca nie mamy.



Literki z materiału zobaczyłam wiele miesięcy temu w magazynie wnętrzarskim. Wisiały nad łóżeczkiem wesołego maluszka, układając się w jego imię i pięknie dekorowały kącik niemowlęcy. Zachciało mi się wówczas takich liter i dla mojej trójki.
Spreparowałam litery od ręki na materiale, obszyłam zygzakiem i dorzuciłam sznurek. I tak powstało pierwsze imię.


Oczywiście czerwona kratka, bo imię zawisło na drzwiach wejściowych do pokoju Gagi, ale jednak drzwi są w korytarzu, a w korytarzu jest czerwono.
Potem przyszedł czas na następne. Już nie czerwień, a beże, niebieskie paski i białe kropki. Coś dla dziewczyny, coś dla chłopaka.



Balans bieli w aparacie małpowatym robi z bieli sepię... (tragedia...)


"I" zgubiło kropeczkę...
Maciek bawił się "I" i "I" się zgubiło. Poszukiwania trwają.

Szukam też innego miejsca dla imion, bo drzwi do pokoju maluchów są w tak ciasnym korytarzyku, że w ogóle ich nie widać. Ale za to nieustannie spadają ku uciesze Maćka, który właśnie opanowuje alfabet. Jakiś więc pożytek z nich jest.

Tymczasem szyją się mikołajowe literowe prezenty:


Komu Mikołaj przyniesie litery..?






Malinowy róż dla młodej damy, czarna czerń dla fanki Black Sabbath. Na wszelki wypadek zaszyfrowałam imiona...

Produkcja trwa. 

Trwają poszukiwania "I". Jakby ktoś widział zbiega (ubrany w biało-niebieskie pasy) niech da cynk...


środa, 6 listopada 2013

Polowanie i kot

Ten post miał być zupełnie o czymś innym.

A tu niespodziewanie pojawił się nowy obiekt moich westchnień wnętrzarskich. Wszystko przez tak zwaną szybką wizytę w sklepie znanej sieci z domowymi bajerkami. Weszłam po poduszki, bo mają tanie. I rzeczywiście - poduszki kupiłam w liczbie trzy. Czyli plan zakupów został wykonany. I pewnie na tym by się moja wizyta zakończyła, ale w drodze do półki poduszkowej na oczy rzuciło mi się kilka dekoracji, z których jedna... Jakby to ująć... 

Wywołała ciche sapnięcie, wyrażające błogi zachwyt i wewnętrzne poczucie "MUST HAVE".

A oto i ona:


Niewielka, biała latarnia. Trochę koronkowa, trochę arabska (marokańska?), trochę romantyczna. Cudna po prostu. Za całe 19 złotych. Może  nie wypada o cenie mówić, ale mam w sobie instynkt myśliwego i każda upolowana okazja jest okazją do pełnej satysfakcji.
Musiałam od razu przymierzyć ją do mojego ulubionego zegara, który wydaje się pochodzić z tej samej bajki. Razem stworzyli duet niepowtarzalny, choć za bardzo bili się o palmę pierwszeństwa.


I jeszcze pokazać muszę cienie... 


Ach, i jeszcze muszę przedstawić nasze nowe zwierzę!

Oczywiście rodem spod maszyny. Czarnego kota uszyłam dzień wcześniej. Sama się śmiałam z takiego "kotowego" pomysłu. Teraz śmieje się każdy, kto kota zobaczy, więc chyba jednak dobrze, że go sobie wymyśliłam :) Biega wszędzie...

A oczy ma tak czarne, że ich nie widać...



Ostatecznie kot i latarnia wylądowali na komodzie RTV, dzielnie wypełniając lukę między głośnikami.

 

Powracam do relacji z  polowania...

Gdy już latarnia znalazła się w pierwszej garści, a w drugiej dzierżyłam trzy poduszki, zobaczyłam go...
Czarny, pękaty, ze sznurkiem jutowym i pokryty farbą tablicową. Za całe 9,99.

Czajnik jakiego jeszcze nie miałam.


Wyjątkowy jest. Fajowy jest. Taki gadżet, w zasadzie do niczego nie potrzebny, a jednak ma moc! Docelowo jego miejsce będzie w kuchni, ale póki co wpasował się w korytarzowy kącik lustrowy. Wygląda tak, jakby dosłownie stał na komodzie (efekt wybitnie przypadkowy:)))


Oczywiście od razu pojawił się temat do przemyśleń:

"cóż mądrego mogę na tym czajniku napisać..?
jakaś złota myśl przewodnia..? 
jakaś refleksja dla potomnych..?"



I tak mnie to myślenie ubawiło, że postanowiłam tę chwilę uwiecznić.



I tym radosnym akcentem kończę, spoglądając na uroczą latarenkę.

Polowanie uważam za udane.