"Gdzie ja taki fartuszek teraz szybko kupię?!"
I już myślałam, że moje dziecko będzie skazane na jakiś chiński wyrób, aż tu nagle pojawiła się szalona (??) myśl: "Ha, zrobię sama!". Potem przez chwilę opanowała mnie dzika obawa, że przecież fartuszka jeszcze nie szyłam, no i może nie dam rady. Ale to była chwila, mrugnięcie zaledwie.
Już wracając do domu wiedziałam, że nie będzie to jeden z tych słodkich, dziecięcych fartuszków. Bo takiej tkaniny nie miałam. Uderzyłam w deseń prosto z dorosłej kuchni - kratę.
Sam krój miał być prosty, ale im dalej, tym większe kłody rzucałam sobie pod nogi: to niech będzie jeszcze:
- falbana - zakryje kolanka na wypadek, gdyby ciasto wypadło z miski
- kieszonka z zakładką - w końcu trzeba gdzieś chochlę włożyć
- dziurka na guzik - miał być rzep, ale nadszedł czas na zastosowanie dziwacznej stopki
- druga dziurka na guzik - nie byłam pewna, jaką długość ma mieć pasek wokół szyi, bo modelka była w przedszkolu. I wyszedł za długi. To dziurkę się dorobiło i przy okazji wyszło fajne, wywinięte uszko z paska.
Fartuszek gotowy, modelka zadowolona:) Chochlę (czerwoną, z emalii, wycyganioną od cioci Poli) w dłoń chwyciła i stylizacja gotowa.
Rustykalnym klimatem powiało...
Fartuszek pojechał do przedszkola.
Fartuszek bomba! Pewnie robi furorę w przedszkolu :)
OdpowiedzUsuń