niedziela, 13 października 2013

Woal zamiast IKEA

Z lampą w korytarzu od początku mieliśmy problem. 

Dwa lata temu, po remoncie kuchni, wybrałam ją w IKEA, bo i stylowo pasowała, i miała aż trzy żarówki, co w naszym - dość dużym przedpokoju ma równie duże znaczenie. A był to taki model (nazwa Arstid):


Kiedy tylko lampa zawisła na swoim miejscu, okazało się, że moc światła trzech żarówek jest drastycznie stłumiona przez matowy i gęsty materiał, który w dodatku zamocowany był na plastikowej, cienkiej płycie. 

W rezultacie w korytarzu zapanował półmrok. 

Moja irytacja półmroczną sytuacją rosła z tygodnia na tydzień, bo też wzrok musiałam mocno wytężać, chcąc cokolwiek znaleźć w ciemnej szufladzie, że o szafie nie wspomnę. 
Dość rychło w nowej lampie przepaliła się żarówka. Przy okazji wymiany pękła środkowa, okrągła część, a konkretnie plastikowa płyta, do której przyklejony był materiał. Od razu do wyrzucenia. Tym sposobem w korytarzu zrobiło się o niebo jaśniej, ale też na światło dzienne wyjrzały trzy żarówki, które wyglądały, no cóż, tak jak trzy żarówki na metalowym mocowaniu, w dodatku każda inna. 
Prób zaradzenia sytuacji było kilka. Wszystkie zakończone fiaskiem. Trudno było zamocować cokolwiek, nie umiałam wówczas szyć, więc mogłam tylko wiązać, kleić lub podpinać. Ale każde rozwiązanie wyglądało dość żałośnie. 

Aż pewnego dnia...

W ubiegłym tygodniu, podejmując kolejną próbę naprawy nieszczęsnej lampy, dostrzegłam wielkie pęknięcie plastikowej płyty, która - jakby nie patrzeć - tworzyła w zasadzie całą lampę. Decyzja była szybka, zdejmujemy wszystko! Plastik kruszył się przy najmniejszym ruchu, więc w mgnieniu oka zostałam z trzema metalowymi obręczami i metalowym mocowaniem do żarówek na suficie.




Pięknie, prawda? "Loftowo", jakby niektórzy rzekli...

Ale ja już wiedziałam, co z tego powstanie...

Miało być lekko, jasno i przejrzyście. Wystarczył długi pas materiału firanowego i pasy grubszej białej bawełny na ściągacze.


Jak na takie - w sumie dość proste - zadanie, czasu poświęciłam dużo. Trzy godziny szycia, marszczenia i ręcznego przyszywania do metalowych obręczy. A potem mocowanie, ściąganie i co najważniejsze - zawieszanie wiklinowego zielnika, który strasznie mi się podobał (dlatego go kupiłam), ale nie mogłam znaleźć dla niego odpowiedniego miejsca (wszędzie wyglądał ciężko, dominował, a przy oknie - jak stwierdził małżonek - przypominał ptasie gniazdo).  A tu, niespodziewanie, w przestrzeń korytarza wpisał się idealnie. Zrobił się malutki, a całości dodał wiejskiego klimatu.

 I tak powstała lampa woal:))) Moja pierwsza lampa handmade.






(Takie zdjęcia, jaki aparat :/ )

W środku zostawiliśmy stare żarówki (każda inna), bo nie lubię niczego marnować. Ale z czasem zastąpią je nowe, ładniejsze i lżejsze. Wyszło na to, że lampa-woal dużo bardziej pasuje do wnętrza. Jest lżejsza i przepuszcza o 1000% więcej światła. I jest taka bardziej "szmaciankowa", co ostatnio lubię baaardzo.

A Wy - aż boję się spytać - lubicie?


1 komentarz:

  1. Fajny pomysł :) Biały zielnik i ptaszki w kratkę super się komponują. Te ptaszki także sama szyłaś? Jeśli tak, to jesteś miszczyniom :)
    Dobra robota!
    Pozdrawiam serdecznie,
    Inka

    OdpowiedzUsuń